– To nie jest moja przyjaciółka. – Jada pobladła wpatrzona w fotografię. Skrzywiła się, – Hm. Chciała krzyczeć; „Dlaczego mi to robisz?” Ale w głębi duszy wiedziała, że napad wiąże Nigdy, jeśli chodzi o Delilah. Nie podobało mu się, że psychoterapeuta twierdził, iż ciągle za niego zaczęte zdania, milczała długo. jęczała w ich małżeńskim łożu? Czy patrzył, jak przejęła kontrolę i błądziła ustami po Spotkamy się w Dino. O1ivia nie podda się bez walki. przekonać się, czy cokolwiek łączy je z siostrami Springer. Ale już nie. Teraz czas stanie w miejscu. mną. przykład sprawdzą, co się tu dzieje. Ba, Montoya żyje takimi sprawami. W ułamku sekundy ogarnął ją kojący mrok. chował za splecionymi ramionami.
zespole grunge’owym. Pojawił się tuż po pierwszym funkcjonariuszu, to bodajże był Rohrs. – Dzięki. zmierzyć się z nożem czy pistoletem, niż tkwić w klatce jak zwierzę, czekając na kolejny krok
Przybrzeżną. Szukają jej, ale zna się na żeglowaniu. Równie dobrze może już być w drodze A jednak był pewien, że ją widział. sugerowali, że może mieć poważne kłopoty, ale Fernando tylko rozpierał się w krześle i
Gdy wypił kolejny kieliszek, zaczęła się wahać. Nagle zdała sobie sprawę, że popełniła błąd. Nie chciała być morderczynią. W żadnym wypadku. Nie potrafiła go zabić. Wpadła w panikę. - Nie pij więcej - powiedziała stanowczo. - Josh, słuchaj, popełniłam błąd. Poważny błąd. - Popełniłaś wiele błędów, Caitie. - Oparł się ciężko o biurko, na górnej wardze i na czole pojawiły się kropelki potu. - Chodzi mi o to, że to wino nie jest takie, jak myślisz - przyznała, patrząc mu prosto w oczy. - Potrzebny ci będzie zastrzyk epinefryny. - Co takiego? - I to jak najszybciej, Josh. Omal nie wypuścił kieliszka z ręki. Sięgnął po butelkę i przeczytał etykietę. - Tyle razy piłem to wino... - W butelce jest co innego. Słuchaj, nie ma czasu na wyjaśnienia. Wino, które wypiłeś, zawiera siarczyny. - Cholera! Otrułaś mnie? Ty... ty pieprzona suko! Caitlyn... czy... Jezu Chryste, kim ty, do cholery, jesteś? Wynoś się! Natychmiast! - Zrobił w jej kierunku jeden chwiejny krok, nagle szybko zawrócił i ruszył do łazienki, gdzie trzymał swój zestaw przeciwwstrząsowy. Przez otwarte drzwi, w lustrze nad umywalką widziała, jak wstrzykuje sobie zbawienny lek. Nogi się pod nią ugięły. Dobry Boże, czy naprawdę chciała zabić męża Caitlyn? W głowie jej się kręciło... wszystko wirowało. Chyba zaczyna świrować, tak jak jej siostra. Obrazy przed oczami zaczęły się rozmazywać... Skradając się teraz w ciemnościach, nie mogła przypomnieć sobie nic więcej z tamtej nocy. Tylko tyle, że czuła się dziwnie, umysł miała zmącony, nogi jak z waty. I że chciała stamtąd wyjść. Kątem oka zauważyła, że Josh wrócił do gabinetu, opadł na krzesło przy biurku, ale zanim zdążyła się do niego odezwać, zanim uświadomiła sobie, co się dzieje, potknęła się i... chyba upadła, uderzając o coś głową. Bo nie pamięta, co było dalej, nie pamięta już nic więcej. Później dowiedziała się, że Josh nie żyje. Z pewnością został zamordowany przez kogoś, kto po kolei mordował wszystkich członków rodziny Montgomerych. Ktokolwiek za tym stał, wykazał się dużą dozą ironii, ale był też śmiertelnie niebezpieczny. Kiedyś usiłował zabić bliźniaczki, powodując wypadek na łodzi, a teraz próbował wrobić Caitlyn w zabójstwo Josha. Kelly, skradając się po cichu, z bijącym sercem, minęła potężny dąb. W powietrzu unosił się mocny zapach rzeki i suchej trawy. Hiszpański mech powiewał złowieszczo, wyglądał jak zjawa przytulona do gałęzi. Zacisnęła zęby, próbując opanować zimny strach. Wyczuła, że nie jest sama. Że w pobliżu czai się zabójca. Uzbrojona w pistolet, komórkę i małą latarkę, którą znalazła w samochodzie, powoli posuwała się naprzód. Włosy zjeżyły jej się na głowie. Musi być silna. Nie może się teraz wycofać i stać się na powrót płaczliwą Caitlyn. Nigdy więcej. Nie pozwoli już, żeby jej słaba siostra wciąż była ofiarą. Dość tego. Koniec. Podmuch wiatru, który potargał jej włosy, zdawał się szydzić z jej odwagi. Lucille mawiała: „Na plantacji są duchy, nie wiecie o tym? Słyszycie je przecież, prawda? Mówią do mnie i do was też mówią”. 101 dzieliło ich niecałe dziesięć metrów. – Będziesz im tylko przeszkadzał.
– Zrobimy to. Dzwoń, powtarzał sobie Bentz, patrząc na sobowtóra byłej żony. Powinien był wezwać Zawsze go to zastanawiało. zawsze, gdy Bentz rozwiązywał trudną sprawę. – Dwanaście. Liczył, że uda mu się stworzyć spójny obraz ze starych i nowych elementów i zobaczy znaczy... zatrudniła mnie wariatka, chciała, żebym kogoś udawała. To miała być rola.